29 sierpnia 2010

MOJA KUCHNIA cz.1

Ostatnio blog mocno podupadł na rzecz uzależnienia od znanego może niektórym z Was Forum Muratora. Dla niewtajemniczonych zdradzę, że 'Murator' to pismo dla budujących swoje domy :) Forum jest dla mnie cennym źródłem informacji, inspiracji, ale także miejscem spotkań naprawdę fajnych ludzi - czego się po forum internetowym najmniej spodziewałam. Moi 'żywi' przyjaciele się już ze mnie śmieją, bo sformułowania 'na forum muratora' używam trzy razy dziennie :) Obłęd po prostu!

Ów forum jest konsekwencją tego, że naprawdę 'się buduję' - i to jest prawdziwa przyczyna chronicznego braku czasu na wszystko. Stwierdziłam jednak, że urządzanie od podstaw kuchni niejako do tego bloga pasuje, więc skoro nie mam czasu ani możliwości wrzucać przepisów to może upamiętnię powstawanie naszej kuchni? :) :)

Na początek odrobina historii i korzeni :) Mimo młodego wieku (jutro mam urodziny i jakoś od kilku dni często to sobie wmawiam ;) ) miałam okazję mieszkać w kilku miejscach i tym samym korzystać (a także nie korzystać) z ich kuchni. Więc doświadczenie mam.

W mieszkaniu, w którym mieszkałam do 15 roku życia (na ulicy Wesołej - czy to nie najlepsza nazwa na ulicę?! Jak z jakiegoś filmu albo starej książki!) mieliśmy taką typową kiszkę, ale z oknem na całą szerokość kuchni. Szerokość to szumne słowo, bo to było może ze 2 metry... Uwielbiałam tą kuchnię. Sama nie wiem dlaczego, bo to kuchnia typowa dla Polski komunistycznej była, ale uśmiecham się na myśl o 'inhalacjach', które mama mi robiła nad kuchenką (siedziałam na blacie z ręcznikiem na głowie pochylona nad garem z gotującymi się ziołami). Z serii zdrowotnej, zawsze zimą stał na lodówce słoik, w którym robił się syrop cebulowy. W wyposażeniu kuchni był także malutki opiekacz, prezent ślubny moich rodziców - pomyślelibyście? :) Ten opiekacz służy mi do dziś! Prawdę mówiąc używam go codziennie, jest najlepszy - i jednocześnie najbrzydszy, nie wiem jak moja nowa kuchnia to zniesie, ale cóż, będzie musiała się przyzwyczaić. Nigdy nie zapomnę smaku zapiekanek z tego ustrojstwa. Kajzerki z serem żółtym, pieczarkami, cebulą i przyprawą 'do pizzy'. Nie wiem czy to jest kwestia tego, że kiedyś był lepszy ser, czy może przyprawy, ale za cholerę nie mogę odtworzyć tego smaku. Ech, to i jajecznica to były moje pierwsze potrawy. Ta kuchnia to był także okres kiedy moja Mama jeszcze gotowała - a robiła to doskonale i nowatorsko! Nie zapomnę jak wykręcałam gębę i ryczałam pod stołem, bo wyrodna matka kazała jeść kurczaka w miodzie i pomarańczach albo znienawidzoną przeze mnie szubę! Dodam, że ta szuba to chyba nazwa własna mojej Matki, bo oryginalnie pod tą nazwą kryje się sałatka śledziowa (śledzi też szczerze nie znoszę), natomiast to co robiła Mama to było pieczone ciemne mięso pod pierzynką z sosu majonezowego, cebuli i sera...

Potem się przeprowadziłyśmy i w nowej kuchni Mama zupełnie straciła zapał do gotowania. Ostatnimi czasy (ku mojemu oburzeniu) zlikwidowała nawet piekarnik. Ale za to z tamtych czasów zostały dziesiątki bardzo dobrych polskich książek kucharskich - które zamierzam przejąć :)

W skrócie jeszcze powiem, że do tej pory wynajmowałam na dłużej 3 mieszkania. Opisem tych kuchni zanudzać nie będę, tym bardziej, że nie są to miłe wspomnienia. Kuchnie były raczej syfiaste, a do ostatniej to już nawet nie wchodziłam...

Moja będzie czyściutka, ciepła, taka domowa i przede wszystkim funkcjonalna. I tym optymistycznym akcentem kończę wywód nr 1.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz